Dawno , dawno temu...kiedy byłam małą dziewczynką... Babcia moja Bronisława-krawcowa jakich mało- obecnie już Św. Pamięci nauczyła mnie robić łańcuszek...na gwoździu-jako,ze szydełko zaginęło w akcji;). Łańcuszek ten jak pamiętam wykonałam z włóczki moherowej w kolorze butelkowej zieleni. Włóczkę tę w dobie kryzysu ( lata 80-dziesiate) przywiozła Mama moja z Austrii....była miękka i piękna....zostały z niej zrobione sweterki, na maszynie dziewiarskiej;). Na resztkach ćwiczyłam zawzięcie;)....nieźle mi poszło. Tak nieźle ,ze do dnia dzisiejszego dziergam zawzięcie.
Robótki z włóczki porzuciłam na wiele lat na rzecz pięknych, cienkich ,białych nici. Delikatne koronki,cudne ażurki...przez wiele lat były moim hobby. Hektary obrusów, serwet...poszły w świat.....w czasach kiedy to nie było jeszcze dostępu do internetu...i aparatów cyfrowych;). Zachowały się oczywiście w ilościach hurtowych w domu rodzinnym oraz domach ciotek, pociotków i znajomych-jako,ze często stanowiły prezenty.Czasem je widuje....ale ostatnio jakoś nie wracam do tych "mgiełek"...pewnie dlatego,że oczy już nie te;). Oczywiście wykonuje okazjonalnie serwetki do koszyczków ze święconką;), ale nic poza tym.
Po latach powróciłam do "moherków"...rośnie toto szybko....ma fajne kolorki...przydatne jest...jak kto lubi. Okręcić się można;)...przykryć , na głowinę naciągnąć. I wszystko jasne....od romantyzmu do pragmatyzmu;) hahahahahaha...o mamuniu co to się z człowiekiem na stare lata robi;).
A oto kilka moich szydełkowych i drutowych chusteczek;)
większość także ma już nowy dom;).